19 listopada 2017

Czerwień nieba

Jechał tak szybko, jak się dało.
Nie wiedział, czego może spodziewać się na miejscu, ale wierzył, że jeszcze uda mu się wszystko naprawić. Przecież zawsze jakoś potrafił doprowadzić sprawy do pomyślnego finału. Nawet jeśli coś niezupełnie szło po jego myśli, ostatecznie i tak odnosił sukces. Był pewny swoich zdolności, intuicji. Miał prawdziwy talent. Czy tym razem faktycznie zawiódł? I to w tak niesamowicie ważnej sprawie?
Budynek stał otworem, nikt nie pilnował wejścia. Rozejrzał się jeszcze szybko w środku, zanim wszedł do windy. Nacisnął przycisk ostatniego, czternastego piętra. Przełknął głośno ślinę. Serce waliło mu jak oszalałe.
Posiłki dopiero w drodze. Nie słyszał jeszcze nawet syren.
Przed kilkoma godzinami samotnie udał się na obrzeża miasta, by sprawdzić jeden z tropów. Stary, opuszczony biurowiec. Większość pomieszczeń ziała pustką, w pozostałych znajdowały się sterty gratów. Nie potrafił odpuścić – przeszukał to co, udało mu się znaleźć, chociaż wiedział, że nie ma większej szansy na to, że trafi na coś sensownego. Jeździł później jakiś czas bez celu po okolicy. Niebo przysłoniły ciemne, burzowe chmury.
Myślał nad całą sprawą od początku. Seria kilku wybuchów, na szczęście bez większych ofiar, i zakodowane wiadomości. Szybko połączono te zdarzenia ze sobą. Poznanie składu bomb zbytnio nie pomogło, a w dodatku nagrania z kamer pozostawiały wiele do życzenia, co znacznie opóźniło poszukiwania. Dopiero po tygodniu śledztwa wytypowano pierwszych podejrzanych – żaden z nich jednak nie przekonywał Jamesa.
Kolejny tydzień później rozszyfrowano kod, jakim posługiwał się terrorysta. Okazało się, że większość wiadomości to fragmenty wierszy amerykańskich poetów. Jakby krótko podsumować ich treść – wszystkie mówiły o pozbyciu się zarazy, jaką stanowił człowiek. Kilka kolejnych danych do profilu psychologicznego.
Jamesowi w jakiś sposób wydawało się to zbyt proste. Nie tego spodziewał się po kimś, kto zawsze znajdował się o jeden krok przed nim. Ale nie skupiał się na tym za bardzo.
Ciągle miał bowiem wrażenie, że coś przegapił. Alarm bił mu z tyłu głowy niemal bez przerwy. Coś bardzo oczywistego.
Musisz się tylko skupić, James!”, wyrzucał sobie w myślach, ale im bardziej się starał, tym wszystko szybciej się zacierało, stawało mniej spójne.
Rozgoryczony zatrzymał auto na pustym parkingu i uderzył dłonią w kierownicę. Najchętniej by zaklął, ale sapnął tylko ze złości.
A później otrzymał telefon. „Zaproszenie na spektakl”. Budynek o ulicę dalej od biurowca, w którym był wcześniej. W trakcie jazdy zadzwonił natychmiast do biura i poinformował resztę.
Niemal kipiał z gniewu, ale wiedział, że musiał zachować spokój. Ostrożnie wszedł na dach z pistoletem w dłoni. Serce mu na chwilę stanęło, gdy zobaczył dwa krzesła i niepozorną sylwetkę siedzącą na jednym z nich. Rozpoznał ją i jęknął głucho.
Nie wygłupiaj się. Siadaj, James – usłyszał niski, znajomy głos. Nogi się pod nim ugięły, ale nie opuścił broni. Zaszedł go z boku, chcąc zobaczyć twarz mężczyzny i się upewnić. Nie było wątpliwości.
Jak mogłem być tak ślepy – szepnął z niedowierzaniem. Wiatr wiał coraz mocniej, szarpiąc jego ubraniem i włosami.
Przecież wiedziałeś. Musiałeś wiedzieć. Nie chciałeś tylko w to uwierzyć – powiedział z uśmiechem jego były partner, nie odrywając wzroku od horyzontu. – Siadaj, zaraz się zacznie.
Wtedy James zdał sobie sprawę, że przegrał. Że ta z pozoru błaha sprawa od początku nosiła znamiona czegoś znacznie większego. I że to koniec.
Jego wykrzywiona w grymasie bólu i desperacji twarz nie należała do bohatera. Była to twarz człowieka, który zginie, nie będąc w stanie nikogo uratować.
Pistolet wypadł mu z dłoni.
Nie działałem sam. To dopiero początek, James. To miejsce tego potrzebuje – szepnął jego były partner. – Potrzebuje oczyszczenia.
Czemu więc tu jesteś? Czemu nie uciekłeś?
Nie odpowiedział. Patrzył tylko mętnie przed siebie.

A gdy niebo zaczęła powoli zalewać czerwień wybuchów, James już nie wiedział, czy na twarzy czuł krople deszczu, czy własne łzy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz