Jechał tak szybko, jak się
dało.
Nie wiedział, czego może
spodziewać się na miejscu, ale wierzył, że jeszcze uda mu się
wszystko naprawić. Przecież zawsze jakoś potrafił doprowadzić
sprawy do pomyślnego finału. Nawet jeśli coś niezupełnie szło
po jego myśli, ostatecznie i tak odnosił sukces. Był pewny swoich
zdolności, intuicji. Miał prawdziwy talent. Czy tym razem
faktycznie zawiódł? I to w tak niesamowicie ważnej sprawie?
Budynek stał otworem, nikt
nie pilnował wejścia. Rozejrzał się jeszcze szybko w środku,
zanim wszedł do windy. Nacisnął przycisk ostatniego, czternastego
piętra. Przełknął głośno ślinę. Serce waliło mu jak
oszalałe.
Posiłki dopiero w drodze.
Nie słyszał jeszcze nawet syren.
Przed kilkoma godzinami
samotnie udał się na obrzeża miasta, by sprawdzić jeden z tropów.
Stary, opuszczony biurowiec. Większość pomieszczeń ziała pustką,
w pozostałych znajdowały się sterty gratów. Nie potrafił
odpuścić – przeszukał to co, udało mu się znaleźć, chociaż
wiedział, że nie ma większej szansy na to, że trafi na coś
sensownego. Jeździł później jakiś czas bez celu po okolicy.
Niebo przysłoniły ciemne, burzowe chmury.
Myślał nad całą sprawą
od początku. Seria kilku wybuchów, na szczęście bez większych
ofiar, i zakodowane wiadomości. Szybko połączono te zdarzenia ze
sobą. Poznanie składu bomb zbytnio nie pomogło, a w dodatku
nagrania z kamer pozostawiały wiele do życzenia, co znacznie
opóźniło poszukiwania. Dopiero po tygodniu śledztwa wytypowano
pierwszych podejrzanych – żaden z nich jednak nie przekonywał
Jamesa.
Kolejny tydzień później
rozszyfrowano kod, jakim posługiwał się terrorysta. Okazało się,
że większość wiadomości to fragmenty wierszy amerykańskich
poetów. Jakby krótko podsumować ich treść – wszystkie mówiły
o pozbyciu się zarazy, jaką stanowił człowiek. Kilka kolejnych
danych do profilu psychologicznego.
Jamesowi w jakiś sposób
wydawało się to zbyt proste. Nie tego spodziewał się po kimś,
kto zawsze znajdował się o jeden krok przed nim. Ale nie skupiał
się na tym za bardzo.
Ciągle miał bowiem
wrażenie, że coś przegapił. Alarm bił mu z tyłu głowy niemal
bez przerwy. Coś bardzo oczywistego.
„Musisz się tylko skupić,
James!”, wyrzucał sobie w myślach, ale im bardziej się starał,
tym wszystko szybciej się zacierało, stawało mniej spójne.
Rozgoryczony zatrzymał auto
na pustym parkingu i uderzył dłonią w kierownicę. Najchętniej by
zaklął, ale sapnął tylko ze złości.
A później otrzymał
telefon. „Zaproszenie na spektakl”. Budynek o ulicę dalej od
biurowca, w którym był wcześniej. W trakcie jazdy zadzwonił
natychmiast do biura i poinformował resztę.
Niemal kipiał z gniewu, ale
wiedział, że musiał zachować spokój. Ostrożnie wszedł na dach
z pistoletem w dłoni. Serce mu na chwilę stanęło, gdy zobaczył
dwa krzesła i niepozorną sylwetkę siedzącą na jednym z nich.
Rozpoznał ją i jęknął głucho.
– Nie wygłupiaj się.
Siadaj, James – usłyszał niski, znajomy głos. Nogi się pod nim
ugięły, ale nie opuścił broni. Zaszedł go z boku, chcąc
zobaczyć twarz mężczyzny i się upewnić. Nie było wątpliwości.
– Jak mogłem być tak
ślepy – szepnął z niedowierzaniem. Wiatr wiał coraz mocniej,
szarpiąc jego ubraniem i włosami.
– Przecież wiedziałeś.
Musiałeś wiedzieć. Nie chciałeś tylko w to uwierzyć –
powiedział z uśmiechem jego były partner, nie odrywając wzroku od
horyzontu. – Siadaj, zaraz się zacznie.
Wtedy James zdał sobie
sprawę, że przegrał. Że ta z pozoru błaha sprawa od początku
nosiła znamiona czegoś znacznie większego. I że to koniec.
Jego wykrzywiona w grymasie
bólu i desperacji twarz nie należała do bohatera. Była to twarz
człowieka, który zginie, nie będąc w stanie nikogo uratować.
Pistolet wypadł mu z dłoni.
– Nie działałem sam. To
dopiero początek, James. To miejsce tego potrzebuje – szepnął
jego były partner. – Potrzebuje oczyszczenia.
– Czemu więc tu jesteś?
Czemu nie uciekłeś?
Nie odpowiedział. Patrzył
tylko mętnie przed siebie.
A gdy niebo zaczęła powoli
zalewać czerwień wybuchów, James już nie wiedział, czy na twarzy
czuł krople deszczu, czy własne łzy.